65-lecie Zespołu Pieśni i Tańca PW w rozmowie z Januszem Chojeckim

Zespół Pieśni i Tańca Politechniki Warszawskiej został założony w 1951 r. Z okazji jego 65. urodzin rozmawiamy z Januszem Chojeckim, kierownikiem ZPiT PW, który przybliża nam historię jubilata i swoje miejsce w tanecznym kalejdoskopie grupy.

Założycielami Zespołu Pieśni i Tańca Politechniki Warszawskiej byli: Józef Adamski, Zbigniew Polak, Stefan Muszyński, Andrzej Rylski, Jan Tkaczyk, Stanisław Farbisz oraz Maria Czupratowska-Semczuk - także pierwszy choreograf i kierownik artystyczny ZPiT PW. Przez kolejne dekady Zespół wypracował niezwykle bogaty program artystyczny obejmujący m.in. suity, tańce, widowiska, piosenki, psalmy, kolędy. W dorobku ZPiT PW znajdziemy przede wszystkim polski repertuar, który grupa tancerzy, śpiewaków i muzyków PW prezentowała na całym świecie - od Kanady po Japonię.

Kierownik Zespołu Pieśni i Tańca Politechniki Warszawskiej Janusz Chojecki na zakończeniu widowiska Kulig – Polskie Zapusty wystawianego w Dużej Auli PW w styczniu 2015 r. z okazji 100-lecia Odnowienia Tradycji Politechniki Warszawskiej/
fot. Biuletyn PW

W 2009 roku kierownikiem Zespołu został Janusz Chojecki. Obok entuzjazmu i doświadczenia w pracy z młodzieżą przyniósł ze sobą rozmach godny największych scen. I mimo że przez kilka lat był kierownikiem słynnego Mazowsza, nie zatracił chęci do pracy od podstaw. Jak sam mówi, zawsze chciał powrócić do ruchu studenckiego. - Ja to po prostu kocham - podkreśla z mocą Janusz Chojecki.

Jak to się właściwie zaczęło, że zajął się Pan choreografią?

Właściwie już w dzieciństwie, ja i brat (w przeszłości tancerz Operetki Warszawskiej) wykazywaliśmy uzdolnienia taneczne. Nawet starsze o kilka lat dziewczyny z siódmej klasy zapraszały nas na swoje imprezy, abyśmy z nimi tańczyli twista. Bardzo nam to imponowało. Mama natomiast zachęcała nas do przystąpienia do lokalnego Zespołu Pieśni i Tańca Podlasie w Siedlcach, prowadzonego wówczas przez Józefinę Buczyńską, która w 1934 r. wygrała mistrzostwo świata w tańcu charakterystycznym w Wiedniu. Nie byliśmy jednak chętni. Aż nas skręcało z nudy, gdy słyszeliśmy w radio ludowe piosenki, które miały po dwadzieścia jeden zwrotek na jedną nutę. Ostatecznie po pół roku usilnych starań mamy - i niemal ciągnięci za uszy - dotarliśmy na pierwszą próbę. Wracaliśmy z niej Polką po asfalcie, tak nam się podobało.

W klasie licealnej byłem matematycznym olimpijczykiem i bardzo chciałem iść na takie studia. Mama natomiast życzyła sobie, ażebym tańczył w Mazowszu. Zdecydowałem jednak inaczej i poszedłem na studia… fizyczne do Lublina, choć do samego końca byłem przekonany, że dostałem się na matematykę, na którą pierwotnie zdawałem w Warszawie. W sumie ten przypadek okazał się dla mnie bardzo szczęśliwym zbiegiem okoliczności, gdyż wówczas trafiłem do Zespołu Tańca Ludowego UMCS, prowadzonego przez p. Leszczyńskiego, który później otworzył studium dla instruktorów polonijnych zespołów folklorystycznych. Dzięki temu poznałem wykładowców studium, którzy byli najlepszymi specjalistami z różnych regionów Polski. Natomiast w zespole prowadziłem zajęcia z grupami początkujących tancerzy.

Wystawa zdjęć z działalności ZPiT PW w holu Gmachu Głównego Politechniki Warszawskiej w lipcu 2015 r./fot. Biuletyn PW

Na Wydziale Fizyki uczono nas metod numerycznych i programowania. Ciekawostką jest fakt, że moim marzeniem było, aby to właśnie maszyna ułożyła kilka taktów tańca. Ale jak to zrobić i zapisać? W literaturze p. Leszczyńskiego znalazłem książkę z zapisem technicznym tańca i bardzo chciałem się tego nauczyć. W dalszych poszukiwaniach udałem się do biblioteki, a tam poznałem kobietę, która akurat kończyła kurs dla instruktorów tańca i nakierowała mnie na to, czego konkretnie powinienem szukać. Dziedzina, o której myślałem nazywała się kinetografia. Poleciła mi też seminaria na temat tańca. Skorzystałem z podpowiedzi i za dwa dni wziąłem udział w seminarium o tańcach chełmińskich. Wtedy po raz pierwszy spojrzałem na taniec jak na wiedzę.

Kiedy rozpoczynałem studia choreograficzne w Poznaniu, dużo już wtedy wiedziałem ze swojej wcześniejszej nauki, a swoją wiedzę konfrontowałem z tym, co mówili wykładowcy. Tu też nauczyłem się kinetografii.

Kilka lat później Bożena Niżańska - choreografka znana m.in. z wielkich dożynkowych imprez na Stadionie X-lecia - zagadnęła mnie o moje skłonności do pracy z komputerem w kontekście przygotowywania układów tanecznych i powiedziała - Wiesz co, Januszku, człowiek jak tworzy pod wpływem wrażeń, ma szansę zrobić coś niekonwencjonalnego, co później staje się arcydziełem. Komputer zrobi to tylko równo. Ja już wtedy na tyle dużo wiedziałem o tańcu, że niepotrzebna mi była do współpracy maszyna.

Jak Pan trafił do Mazowsza?

Teraz należałoby przenieść się z Lublina do Rzeszowa. Po skończeniu studiów z fizyki miałam nakaz pracy w tym zawodzie. Takie były czasy. Chciałem pracować jako fizyk, ale przy okazji robić coś jeszcze z tańcem. Pierwszy dzień takiej pracy rozpocząłem w ośrodku obliczeniowym w Lublinie, a wieczorem koleżanka z instytucji zespołu UMCS poinformowała mnie, że w Rzeszowie organizowany jest konkurs na choreografa w wojewódzkim Domu Kultury. Pojechałem tam i właśnie mnie wybrano. Trafiając do tego miasta w 1979 roku, znalazłem się w samym centrum polonijnego ruchu artystycznego już w 1980 pracowałem jako jeden z asystentów Światowego Festiwalu Polonijnych Zespołów Folklorystycznych. Później byłem kierownikiem zgrupowania, następnie kilkukrotnie głównym choreografem i dyrektorem artystycznym Festiwalu. W 1999 r. ekipa telewizyjna zarekomendowała mnie w Warszawie jako najlepszego reżysera i choreografa imprez plenerowych. Ta informacja dotarła do osób, które poszukiwały kandydatów na dyrektora artystycznego Mazowsza. I tak w 2000 r. zostałem zastępcą ds. programowych dyrektora Państwowego Zespołu Ludowego Pieśni i Tańca Mazowsze im. Tadeusza Sygietyńskiego. Po powrocie z Calgary, gdzie w 2000 r. przygotowałem z tamtejszą Filharmonią koncert pt. 2000 steps and notes from Poland, na bazie odniesionego w Kanadzie sukcesu, zostałem dyrektorem Mazowsza. Byłem nim do roku 2009.

Kadr z przedstawienia „Od wschodu do zachodu słońca” w Teatrze Polskim/ fot. Biuletyn PW

A kiedy zaczęła się Politechnika? Jak to się stało, że właśnie tu się Pan znalazł?

To był właśnie rok 2009. W Mazowszu miałem wrażenie, że chociaż tyle lat przepracowałem w Zespole zawsze byłem postrzegany jako osoba, która trafiła tam z ruchu amatorskiego. Dlatego tym chętniej zgłosiłem się do konkursu rozpisanego przez Politechnikę Warszawską. Nadmienię tutaj, iż moje doświadczenie w pracy ze studentami było dość mocno zaznaczone w czasie, gdyż przez 20 lat prowadziłem również studencki zespół Teatr Tańca Polskiego Wisłok, który założyłem na Filii Uniwersytetu w Rzeszowie. W Politechnice funkcję kierownika Zespołu Pieśni i Tańca objąłem po Alicji Jankiewicz.

Czy na nowo dobierał Pan współpracowników, tancerzy?

Skorzystałem z aktualnej kadry Zespołu dopraszając parę osób które w przeszłości były autorami sukcesów artystycznych grupy. Tancerze, śpiewacy i muzycy niemal wszyscy Zespołowicze podjęli współpracę ze mną i właściwie po pewnym czasie utworzyliśmy jedność, w której każdy za każdego „poszedłby w ogień”. Nowi członkowie byli dobierani z każdym nowym naborem. Ponieważ Zespół nie miał wtedy zbyt wielu koncertów, szukałem więc nowych okazji do występów w czym pomogła mi moja poprzednia praca w Mazowszu. Zespół PW opierał się długoletniej tradycji, zwyczajach, ale dla mnie te kwestie zawsze były i są bardzo bliskie, więc jedynie szukałem pomysłu na to, jak współcześnie wyeksponować opracowany w przeszłości repertuar w przeszłość, rozwijając zarazem Zespół ku przyszłości. Myślę że udało się to pokazać na koncercie Galowym Jubileuszu 60-lecia w Operze Narodowej. W roku następnym pozyskaliśmy do współpracy wybitnego specjalistę z tańców polskich - Jarosława Wojciechowskiego który jest kierownikiem artystycznym i choreografem Zespołu.

Dobitnym przykładem na szacunek do spuścizny ZPiT PW jest nasza współpraca z Marią Czupratowską-Semczuk, honorowym konsultantem artystycznym, która pracuje w radzie artystycznej Zespołu. Pani Maria była kierownikiem artystycznym ZPiT PW oraz autorem najcenniejszych widowisk przez kilkadziesiąt lat. Obecnie prowadzi zajęcia z grupą Oldboyów, której członkowie również biorą udział w naszych spektaklach, jak również sami występują ze swoimi widowiskami.

Kadr z widowiska „Kulig - Polskie Zapusty” w Dużej Auli Gmachu Głównego PW w styczniu 2015 r./fot. Biuletyn PW

Jak się zmieniał się przez lata repertuar? Co było Pańskim pierwszym zadaniem, które Pan przed sobą postawił?

Na początku chciałem przygotować Zespól tak, aby mógł dawać koncerty w wymiarze 2x po 45 minut, co sprzyjało promocji grupy i pokazywaniu jej na zewnątrz. Z bardzo bogatego repertuaru Zespołu należało tylko dokonać wyboru, które z pozycji można dosyć szybko przywrócić, które dopracować, a jakie elementy dodać, by zbudować mocny, dwugodzinny pełnospektaklowy program. I to była moja pierwsza podstawowa myśl. W miarę szybko udało się ten plan wcielić w życie. Dopiero później zaczęliśmy myśleć o rzeczach bardziej rozwijających, co nie zamykało odrębnych przygotowywań do cyklu Wielka Muzyka w Małej Auli.

Przygotowywanie repertuaru wiązało się także z poszukiwaniem możliwości finansowania nowych kostiumów i pozyskiwania środków trwałych. W 2010 r zrobiliśmy wspólnie z Uniwersytetem Muzycznym Fryderyka Chopina - Projekt Chopin, realizowany w Politechnice Warszawskiej podczas Roku Chopinowskiego. Podczas tego wydarzenia z minirecitalem wystąpił m.in. Krzysztof Jabłoński. To był pierwszy koncert, gdzie mieliśmy już nowe kontusze i zarazem pierwszy namacalny wzrost majętności Zespołu. A potem już po latach, sukcesywnie udawało się pomnażać ten majątek dzięki wsparciu kanclerzy PW. Zakupiliśmy chociażby kostiumy górali żywieckich, jak też poddaliśmy renowacji najstarsze sztuki z garderoby, gdyż niektóre ze strojów mają już nawet 40 lat, a przecież są dość często eksploatowane. Dzięki tej pomocy został opracowany nowy program Zespołu pt. Od wschodu do zachodu słońca zawierający elementy z tradycyjnych prac ujętych w artystyczne formy choreograficzno-muzyczne, oraz program oparty o piosenki i tańce ze Lwowa.

Praca w Zespole jest typową pracą pedagogiczną. Jedni przychodzą, drudzy odchodzą. Jesteśmy szczęśliwi, że Ci, którzy ruszają w świat, w miejscach swojej pracy są bardzo cenieni. Praca w grupie, do której nikt ich przecież nie zmuszał, uczy dużego poczucia obowiązku za wspólnie tworzone dzieła. Mimo że w naturalny sposób żegnamy się z odchodzącymi z Zespołu, to nigdy o nich nie przestajemy myśleć. W czasie pobytu w Zespole nawiązuje się wiele przyjaźni, które owocują także związkami małżeńskimi. Mamy już ponad 150 takich par.

Ile lat członkowie grupy przeznaczają na pracę z Zespołem?

Średnio 4-5 lat, choć zdarza się, że gdy osoba rozpoczyna po studiach pracę w Warszawie jest jeszcze z nami przez rok czy dwa. Większość członków Zespołu stanowią nasi studenci, choć dziewczęta wywodzą się także z innych uczelni na przykład z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.

Jakie wydziały PW są najliczniej reprezentowane w Zespole?

Chłopców przychodzi dużo z Wydziału Elektroniki i Technik Informacyjnych. Są także reprezentanci Kampusu Południowego. Szczególnie licznie reprezentowany jest chociażby Wydział Inżynierii Produkcji czy Mechatroniki. Ale praktycznie każdy wydział ma swoich przedstawicieli. A dzięki temu, że coraz więcej dziewcząt przychodzi na PW, to i nam jest łatwiej z pozyskaniem płci pięknej.

A które z widowisk jest wystawiane najczęściej i budzi największy aplauz publiczności?

Trudno powiedzieć, bo w trakcie tych ostatnich 7 lat, odkąd jestem kierownikiem Zespołu, dość rzadko powtarzamy przedstawienia. Repertuar jest w ciągłym ruchu, więc trudno określić przywiązanie publiczności do jednego widowiska. Na samym początku często pokazywaliśmy przedstawienie o starej Warszawie i ono rzeczywiście cieszyło się za każdym razem dużym powodzeniem.

Czy publiczność za granicą inaczej odbiera przedstawienia w porównaniu do publiczności w Polsce?

W sumie wypada to podobnie, ale na przedstawienia zagraniczne dobieramy inny program. Raczej nie pokazujemy widowisk, a bardziej suity, tańce czyli coś, co jest bardziej czytelne dla przeciętnego widza. Natomiast w Polsce pokazujemy widowiska, gdyż tu niezbędna jest znajomość języka.

Co zdecydowało o tym, że na rozpoczęcie jubileuszowego roku 100-lecia Odnowienia Tradycji PW Zespół wystawił Kulig - Polskie Zapusty?

Zadecydowały tu dwa elementy. Z jednej strony napisałem kiedyś pracę na ten temat i dobrze znałem obyczaj kuligu, który pod koniec XIX wieku był upowszechniany po to, żeby zachować polskość. Skojarzyłem to bezpośrednio z wymową święta PW i tradycją nauczania w języku polskim. Dzięki wsparciu prof. Andrzeja Jakubiaka i prof. Władysława Wieczorka, Prorektora ds. Studenckich PW wprowadzono ten pomysł do obchodów jubileuszowych naszej uczelni. Miałem też już pewne doświadczenia z wystawianiem tego przedstawienia, gdyż realizowałem je z rzeszowską młodzieżą. Tamten studencki zespół nie miał jednak tak wyraźnie wyodrębnionych i przygotowanych wykonawczo grup artystów jak to jest w naszym Zespole. W ZPiT PW mamy bowiem sekcję wokalną tj. chór, grupę taneczną, balet, orkiestrę. Tam była tylko jedna grupa tańcząco-śpiewająca. Dzięki naszym Oldboyom można też było z sukcesem obsadzić role, które wymagają odpowiedniego wieku i wyglądu postaci, bez żadnego udawania i potrzebnego doświadczenia w grze aktorskiej.

Nasz Zespół dzięki tak różnorodnym doświadczeniom, potrafi ukazać całą krasę tego utworu, a dzięki szerokim umiejętnościom i przebywaniu ze starszymi kolegami z grupy Oldboys jest w stanie również coś dodatkowo zagrać i pokazać.

Mam nieodparte wrażenie, że los stworzył to widowisko jakby specjalnie dla nas i to jest ten drugi element decydujący o wystawieniu widowiska w Dużej Auli.. Mało tego. Jestem pewny, że w historii Polski nikt do tej pory nie pokazał Kuligu tak pięknie jak zrobił to nasz Zespół.

65-lecie Zespołu Pieśni i Tańca PW. Co nas czeka w roku jubileuszu?

Chcemy pokazać kilka aspektów pracy Zespołu. W planowanym repertuarze znajdzie się zatem fragment Balu u Rektora, Programu Lwowskiego oraz taneczny obraz z Kujaw. W widowiskach wezmą udział zarówno studenci z ZPiT PW, jak i dwie osoby z grupy Oldboyów. Nasze przedstawienia połączą zatem pokolenia, a także stary repertuar z nowym. Na ostatni tegoroczny koncert w grudniu w ramach cyklu Wielka Muzyka w małej Auli zaprosiliśmy bratnie zespoły studenckie z Warszawy.

Program obchodów jubileuszu 65-lecia Zespołu Pieśni i Tańca Politechniki Warszawskiej

Jubileuszowy rok 2016 będzie obfitował zatem w wydarzenia, a obrazy z naszej przeszłości, z kolorowymi kadrami widowisk oraz sesją zdjęciową ZPiT PW można już teraz oglądać w wydanym z tej okazji okolicznościowym kalendarzu.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała: Izabela Koptoń-Ryniec

Powiązane materiały:

Karnawałowe zapusty w Dużej Auli
Wystawa ZPiT PW
Koncert ZPiT PW w Teatrze Polskim