Nasza Politechnika

Politechnika Warszawska wiele im zawdzięcza, a oni wiele zawdzięczają Politechnice Warszawskiej. Jadwiga Wiśniewska walczyła w budynkach Uczelni podczas Powstania Warszawskiego. Tadeusz Wiśniewski uczestniczył w jej odbudowie. Obydwoje są emerytowanymi pracownikami PW.

Jestem typowym warszawiakiem

Pani Jadwiga Wiśniewska urodziła się w Warszawie w 1930 roku. Jej mąż Tadeusz jest o 6 lat starszy. - Ja jestem typowym warszawiakiem – rozpoczyna swoją historię. - Urodziłem się przy Rynku Starego Miasta 20 pod okrętem i syreną. Warszawa tuż przed II Wojną Światową przechodziła odnowienie polichromii. Wtenczas odmalowano przy kamienicy numer 20 okręt i syrenę – wyjaśnia Tadeusz Wiśniewski.

Młodość w Warszawie to również młodzieńcze marzenia. - Jako dziecko marzyłem o zwiedzeniu świata – wspomina z uśmiechem pan Tadeusz. Nadchodzi jednak wrzesień 1939 roku. Wszystkie marzenia trzeba odłożyć na później i zdać przyspieszony kurs dojrzewania…

 

Działałem bardzo intensywnie w harcerstwie

W trakcie okupacji Państwo Wiśniewscy służyli w harcerstwie. Pani Jadwiga złożyła przysięgę w 1942 roku. Pan Tadeusz swoją karierę w ZHP rozpoczął wcześniej. Już w 1944 roku nadano mu tytuł harcmistrza. - Mogę uczciwie powiedzieć, że byłem jednym z siedmiu najmłodszych harcmistrzów w historii Związku Harcerstwa Polskiego – mówi dumnie Tadeusz Wiśniewski.

Doskonale zapamiętał datę nadania mu najwyższego harcerskiego stopnia instruktorskiego. Stało się to 1 sierpnia 1944 roku – w dniu, który Warszawa zapamięta na zawsze…

 

Jadwiga i Tadeusz Wiśniewscy w swoim domu na Saskiej Kępie.

Na samo powstanie przyszliśmy z leśnej partyzantki 

- Ja zaczynałem powstanie przy wejściu na Cmentarz Żydowski na ulicy Okopowej – wspomina Tadeusz Wiśniewski (ps. „Wilk”). - Pierwsze godziny powstania tam spędziłem. Przejęliśmy samochód towarowy, który jechał z zaopatrzeniem do oficerów niemieckich. Pierwszą barykadę zrobiliśmy ze zdobytych skrzyń z winem – dodaje.

Czynny udział w Powstaniu Warszawskim bierze również nastoletnia wówczas Jadwiga Wiśniewska, pseudonim „Sroka”. – Dwie godziny przez Godziną „W” przyszła do mnie koleżanka, która miała pseudonim „Perełka” i mówi, że ma do zaniesienia meldunek na ulicę Śliską. Moi bracia i ojciec już wyszli na powstanie, ja tylko z mamą zostałam – wspomina pani Jadwiga. - Wiedziałam, że mama mnie nie puści. Skłamałam, że idę na działkę po cebulę - dodaje.

Mama się zgodziła. Tramwajem dojechały z „Perełką” do Hali Żelaznej Bramy. Obecnie stoi tam Hala Mirowska. Wykonały swoje zadanie – dostarczyły meldunek na ulicę Śliską. Nie udało im się już wspólnie wrócić do domu. - „Perełka” zdążyła wskoczyć do tramwaju, a ja zostałam. Całą noc przesiedziałam z innymi ludźmi w bramie przy ulicy Próżnej, bo ostrzał był ciężki. Jak najprędzej chciałam dojść do domu. Doszłam do ulicy Kruczej, potem przez Kruczą przy Brackiej jeszcze zdążyliśmy przebiec. Tak doszłam do ulicy Lwowskiej, naprzeciwko Wydziału Architektury, nie jedząc, ani nie pijąc nic w tym czasie. Przyjęła mnie tam jakaś rodzina, która dała mi jeść. Wyszłam stamtąd przed bramę, patrzę, a tu „Perełka” wychodzi z Architektury – opowiada „Sroka”.

Gmach Architektury zajmowali żołnierze Batalionu „Golski”. - Od strony Śniadeckich można było wchodzić, był tam też szpital polowy. „Perełka” mi powiedziała, że przyjęli ją jako łączniczkę i zaproponowała, że pójdziemy do komendantki z prośbą o moje przyjęcie. Ucieszyłam się, bo i tak wiedziałam, że do domu już nie dojdę, tym bardziej że musiałabym iść przez okolice alei Szucha – wspomina.

„Sroka” dołącza do Batalionu „Golski”. Przyjmuje ją komendantka Barbara Chrzanowska-Kasprowicz ps. "Dorota Nowina". - Doszła do nas jeszcze trzecia koleżanka, pseudonim „Awionetka”, która idąc do domu, trafiła też do Gmachu Architektury. Znałyśmy się od dzieciństwa i traf chciał, że spotkałyśmy się w trójkę w trakcie Powstania Warszawskiego – mówi pani Jadwiga. Działają w punkcie obserwacyjnym przy ulicy Lwowskiej 1.

 

Gdyby ta druga bomba wybuchła…

Pani Jadwiga nadal ma swoją legitymację AK.

Pani Jadwiga podczas Powstania Warszawskiego straciła ojca. Jest przekonana, że 15 września czuwał nad nią. - Tego dnia jest nalot bombowy – zaczyna opowiadać „Sroka”. - Weszłam na pierwsze piętro w Gmachu Architektury, przytuliłam się do ściany i otworzyłam usta (tak nas instruowała „Dorota Nowina”, by nie pękły nam bębenki w uszach od wybuchów). W pokoju urzędowały telefonistki. Spada pierwsza bomba i wpada do piwnicy, spada druga, ale się nie rozerwała… Przez chwilę straciłam przytomność… W tym bombardowaniu zginęło wielu rannych, bo tam przeniesiono szpital, zginęły też telefonistki. Gdyby ta druga bomba wybuchła, to bym już tego nie opowiadała – mówi wyraźnie poruszona Jadwiga Wiśniewska.

 

Jest powstanie, walczymy na gruzach

W trakcie walk „Wilkowi” oraz jego kolegom udaje się zdobyć samochody. Zainstalowano na nich przedwojenne ciężkie karabiny maszynowe. - Jak to obsługiwać? My coś takiego po raz pierwszy w życiu widzieliśmy – opowiada z uśmiechem pan Tadeusz. - Zjawił się raptem jakiś ochotnik, kapral, który służył w Wojsku Polskim. Byłem jego dowódcą, choć był ode mnie ze dwadzieścia lat starszy. On obsługiwał ten karabin, a ja byłem celowniczym i dowodziłem, gdzie on ma strzelać. Dobrze strzelał. Pamiętam, że przyjął pseudonim „Maciek”. Potem mówił, że jak będziemy szli na Berlin, to do nas w Pruszkowie dołączy – śmieje się „Wilk”.

 

Przeżyłem Powstanie Warszawskie, to niszczenie domów

Zdjęcie ślubne Państwa Wiśniewskich.

- Dawaliśmy sobie radę w obronie, ale potem Niemcy nas dobili Stukasami (bombowce nurkujące Junkers Ju 87 – przyp. red.). Puścili na nas samoloty, które celnie zrzucały bomby na poszczególne punkty. Był także ostrzał z artylerii kolejowej. Strzelali z kolubryn, których zadaniem było kruszenie murów – wymienia jedną z przyczyn upadku Powstania Warszawskiego pan Tadeusz.

Upadek powstania to jednak dla wielu nie koniec powstańczej historii. - W 1945 roku po Powstaniu Warszawskim wywieziono nas do obozu jenieckiego w Sandbostel (Stalag X B – przyp. red.) a potem do obozu w Oberlangen (Stalag VI C – przyp. red.). Gdy wyzwoliła nas 1 Dywizja Pancerna generała Maczka, to było wtedy bardzo dużo młodzieży. Coś trzeba było z nami zrobić – mówi pani Jadwiga. Pierwszym przystankiem jej podróży są Włochy. - Wywieziono nas do generała Andersa. Było tam prowadzone gimnazjum, ale można było do niego uczęszczać od 18 roku życia, a ja wtedy miałam 15 lat, więc nie mogłam tam zostać. W Palestynie też była szkoła zorganizowana przez Andersa. Wywieziono nas zatem do gimnazjum w Nazarecie. Spędziłam tam półtora roku. Ukończyłam pierwszą, drugą i część trzeciej klasy. Wróciłam do kraju w 1947 roku – opowiada Jadwiga Wiśniewska.

 

Odgruzowywanie

Po upadku Powstania Warszawskiego niemieckie oddziały Technische Nothilfe przeprowadzają operację wyburzania i palenia polskiej stolicy. Po wojnie rozpoczyna się bilans strat. Okazuje się, że II Wojna Światowa przyniosła zniszczenie ponad 4/5 zabudowy lewobrzeżnej Warszawy. Zaczyna się wielka odbudowa stolicy, w tym Politechniki Warszawskiej.

- Po wojnie najszybciej nadawała się do odbudowy Kreślarnia przy Noakowskiego – wspomina Tadeusz Wiśniewski. - Tam też odbył się pierwszy po wojnie bal „Warszawa swojej Politechnice, Politechnika Swojej Warszawie”. Poszedłem w butach z cholewami, na nogach bryczesy, do tego harcerski trencz. Wyglądałem komicznie, ale byłem dumny ze stopnia harcmistrza – wspomina z uśmiechem pan Tadeusz. Aktywnie uczestniczy w odgruzowywaniu PW, a potem w jej odbudowie. Był wtedy studentem naszej Uczelni, ale już wykładał na studiach wieczorowych. Karierę wykładowcy przewidywano mu już wcześniej.

 

Niech pan koniecznie po skończeniu nauki wykłada u nas na Politechnice

Tadeusz Wiśniewski w młodości. 

W trakcie okupacji niemieckiej Tadeusz Wiśniewski uczestniczy w tajnych kompletach.- Uczenie się w sytuacji, gdy oficjalnie było wiadomo, że nasz wróg chce wyniszczyć inteligencję Polską… W tej sytuacji samo uczenie się po polsku z profesorami wyższych uczelni, czy gimnazjów, to był czyn patriotyczny. I tak praktycznie on na nas działał – stwierdza Tadeusz Wiśniewski.

- Byliśmy na tzw. kursach Jagodzińskiego, to były kursy kreślarskie. One były nielegalne… Niemcy zabraniali podczas wojny działać wyższym uczelniom i gimnazjom. Pozwalali jednak na takie kursy i na kursy rzemieślnicze. Wykładowcami na nich byli profesorowie Politechniki Warszawskiej: prof. Pogorzelski, prof. Otto, prof. Pancewicz – opisuje pan Tadeusz.

Egzamin z matematyki miał ogromny wpływ na wybór przyszłej drogi zawodowej przez pana Tadeusza. - Dostałem pytanie o równania różniczkowe, a w tym czasie byłem już bardzo zaangażowany w akcje konspiracyjne AK. Na egzamin poszedłem, choć na zajęcia prawie w ogóle nie chodziłem – opowiada Tadeusz Wiśniewski. Sądził, że egzamin się skończył zanim się na dobre zaczął, gdyż wykładowca zapytał Tadeusza Wiśniewskiego o ocenę z ćwiczeń. Pomimo, że odpowiedź brzmiała: „Dwójka panie profesorze”, matematyk zgodził się na przeprowadzenie egzaminu.

- Zaczął mnie profesor odpytywać, a ja zacząłem formułować rzeczy w wyniku pytań profesora na temat równań różniczkowych, potem z rachunku sensorowego. Sformułowałem odpowiedź, a profesor poprosił mnie, bym to powtórzył w całości. Miałem z tym problem, bo formułowałem odpowiedź na bieżąco w czasie egzaminu. Profesor powiedział mi na koniec egzaminu: „Pan powinien uczyć matematyki. Widzę, że Pan sam to wszystko sformułował. Niech Pan koniecznie po skończeniu nauki wykłada u nas na Politechnice!” – opowiada rozbawiony pan Tadeusz. Tak też się stało.

Dzięki skończonym kursom Tadeusz Wiśniewski został od razu przyjęty na Politechnikę Warszawską. Już wówczas było kilku kandydatów na jedno miejsce. - Mógłbym mieć tytuł zastępcy profesora, gdybym startował dokładnie o rok wcześniej. Potem ten tytuł zamieniono na starszego wykładowcę – mówi. Związał się z Wydziałem Inżynierii Lądowej PW. Jest doktorem nauk technicznych. Wykładał także w Olsztynie, Lublinie i Płocku, zarówno na studiach dziennych, wieczorowych, jak i zaocznych. - Żałuję, że nie robiłem spisu dyplomantów, bo liczę, że prac dyplomowych, które były u mnie robione, to w Polsce było ich około 100, natomiast w Tunezji i Nigerii około 30 – mówi pan Tadeusz.

 

Z pracy w Politechnice Warszawskiej byłam bardzo zadowolona

Z Wydziałem Inżynierii Lądowej większość swojego życia zawodowego związała również Jadwiga Wiśniewska, pracownica dziekanatu. Ze śmiechem wspomina anegdotę, gdy odkryła oszustwo jednego ze studentów. Sprawdzałam indeksy studentów. Dochodzę w jednym indeksie do przedmiotu „Prefabrykacja”, który prowadził mój mąż i patrzę, a ten podpis jego jakiś taki dziwny. Zarówno T i W były dziwnie przeciągnięte. Powiedziałam o tym mężowi, a Tadeusz powiedział, że gdyby nie

Pani Jadwiga została "stypendystką" PW z okazji przejścia na emeryturę. 

przeciągnięty ogonek, to by uwierzył, że to jego pismo. Poszłam z tym później do przełożonej. Okazało się, że student w ten sposób podrobił oceny z przedmiotów z trzech semestrów. Sprawdzono po protokołach, czy zdawał dany przedmiot, czy nie. Mało! On nawet podrobił podpis prodziekana, że zaliczono mu semestr! Student przez dwa lata nie mógł za karę podjąć studiów. Znałam wszystkie podpisy profesorów, docentów, więc takie numery u mnie nie miały prawa przejść – opowiada z uśmiechem Jadwiga Wiśniewska.

Pani Jadwiga jest wulkanem energii. Choć przeszła na emeryturę w 1990 roku, to nie bałaby się nawet dziś ponownie podjąć pracy zawodowej. - Jakbym teraz przyszła do dziekanatu, to bym się szybko odnalazła. Ze dwa tygodnie bym musiała poobserwować, jak się teraz pracuje. Pewnie teraz na komputerach wszyscy pracują. Zaczynałam pracować na komputerze w 1990 roku, gdy do bazy wprowadzałam studentów. Musiałabym jednak poćwiczyć – śmieje się pani Jadwiga.