Estetyczna stolica

Rozmowa z Grzegorzem Piątkiem, naczelnikiem Wydziału Estetyki Przestrzeni Publicznej Urzędu m.st. Warszawy, absolwentem Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej. 

Ładna jest Warszawa?

Warszawa ma wiele pięknych miejsc - placów, budynków, parków, osiedli, pojedynczych ulic i budynków, natomiast brakuje ładu w tkance, która łączy te miejsca. Kiedy na rozmowie kwalifikacyjnej spytano mnie o trzy rzeczy w Warszawie, z których jestem dumny, to bez wahania odpowiedziałem - zieleń, transport i ludzie. Zieleni jest dużo, jest piękna w swojej różnorodności - od zadbanych zabytkowych parków, jak Łazienki czy Park Ujazdowski, przed duże, krajobrazowe parki zachęcające do uprawiania sportu, chodzenia z psami, opalania się - jak Pole Mokotowskie czy Park Skaryszewski, po niemal dzikie miejsca jak bulwar na prawym brzegu Wisły. Transport publiczny jest wspaniałą maszyną, która spina wielkie miasto i wygląda coraz lepiej. A ludzie sprawiają, że miasto żyje, przejmują się nim, pasjonują historią, interesują przyszłością, patrzą na ręce architektom, inwestorom i władzy, chcą współdecydować.

 

Objął Pan stanowisko naczelnika Wydziału Estetyki Publicznej w stołecznym ratuszu. Jakie są Pańskie plany?

W ciągu najbliższych 5 lat trzeba uporządkować śródmiejskie place. Wkrótce rozpisujemy konkurs na plac Małachowskiego, a przebudowa odbędzie się w 2015 roku. Moją ambicją jest też dbać o lepszy standard przy wszystkich miejskich inwestycjach w przestrzeni publicznej - na przykład na Świętokrzyskiej, która wróci w nowym kształcie po zakończeniu budowy metra. Tu i w innych miejscach będę promował równowagę między pieszymi, rowerzystami a kierowcami. W przestrzeni miejskiej będziemy ujednolicać detal. Zależy mi też, żeby częściej wciągać mieszkańców do procesów projektowych - przez konsultacje, debaty, warsztaty.

 

Nie ma obaw, że pomysły rozbiją się o biurokrację?

Oczywiście, takie zagrożenie zawsze jest, pewne rzeczy dzieją się za wolno - weźmy uchwalanie planów miejscowych. Ale chyba większym spowalniaczem może się w Warszawie okazać bieżąca polityka. Stolica zawsze była prestiżową areną walki między partiami i problemy wymagające fachowego rozwiązania, dyskusji na lokalnym poziomie, nagle mogą się okazać szalenie polityczne i rozgrywane są między partiami. To wielkie nieszczęście miasta, negatywna strona bycia stolicą. Dla mnie jest tylko jedno wyjście - robić swoje i kierować się dobrem miasta, słuchać głosu mieszkańców i fachowców, a nie ekscytować się wojenkami.

 

Jakie będą największe wyzwania na nowym stanowisku? Parkingi i wielkoformatowe reklamy – to najczęściej wymieniane problemy estetyczne Warszawy. Uda się je rozwiązać?

Największym wyzwaniem jest walka z zalewem reklamy wielkoformatowej, która wykwita w najmniej pożądanych miejscach. Mamy już niezłe narzędzia kontrolowania reklamy na własności miejskiej - wzdłuż ulic, na działkach zarządzanych przez miasto. Na innych terenach pomagają plany miejscowe (pokrywają jednak zaledwie 1/3 powierzchni Warszawy) i konserwator zabytków. Trakt Królewski udało się już na przykład wyczyścić z banerów, bo tam wszystko filtruje konserwator. Ale w pozostałej części miasta, na terenach prywatnych czy państwowych nie mamy wielu narzędzi skutecznej walki. Każdą reklamą trzeba się zając osobno i przejść przez bardzo powolną procedurę. Czekam na zmiany w ustawach (tzw. ustawy o ochronie krajobrazu), które pozwolą wreszcie uchwalić jednolite zasady dla reklamy zewnętrznej dla całego miasta – takie same i tak samo skuteczne na gruntach miejskich i wszystkich innych. Ku mojemu smutkowi reklama wielkoformatowa pojawia się również na urzędach państwowych, publicznych uczelniach, instytucjach kultury. Wszyscy narzekają na tę reklamę, ale jak przychodzi do własnego ogródka, to wielu skusi się na dodatkowy dochód kosztem jakości wspólnej przestrzeni. Z parkowaniem jest podobnie jak z reklamą - nie chodzi o to żeby wyrzucić samochody, ale żeby był porządek i jasne zasady.

 

Jeszcze stolica musi nadrabiać estetyczne zaniedbania?

Oczywiście. Pracy jest jeszcze dużo, a sztuka polega na tym, żeby wprowadzać porządek nie tracąc jednocześnie różnorodności, która czyni Warszawę tak ekscytującym miastem.

 

Jest Pan absolwentem Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej. Praca zawodowa i wiedza akademicka to dwa różne światy, czy jednak korzysta Pan na co dzień z wiedzy wyniesionej ze studiów?

Oczywiście, że korzystam, choć z tym jest trochę jak z mówieniem w obcych językach. Kiedy po wielu latach nauki angielskiego wyjechałem na dłużej do Stanów, to okazało się, że na kursach nauczyłem się wiele, ale język mówiony, sposób używania tej samej struktury jest jednak inny.

 

 
Chodzą Panu po głowie jakieś stare, szalone pomysły z czasów studiów na rozwiązania architektoniczne w stolicy? Jeśli tak, to może jakiś udałoby się zrealizować?

Zawsze chciałem wymalować pasy w Alejach Jerozolimskich, na rondzie Dmowskiego czy przy Brackiej. O rewitalizacji Brackiej zresztą zrobiłem pracę dyplomową u prof. dr. hab. inż. Sławomira Gzella. Przejścia dla pieszych to niby prosta rzecz, ale wielu wydaje się szalona. Na ulicy rządzi samochód.

 

Jak ocenia Pan architektonicznie plac Politechniki i okoliczną zabudowę?

Uwielbiam Gmach Główny i stary kampus Politechniki. Dla uczelni projektowali najlepsi architekci, a budynki i zieleń są przeważnie dobrze utrzymane. Doceniam też małe projekty, np. wysiłek włożony w uporządkowanie zieleni przed budynkiem Inżynierii Lądowej. Żałuję jednak, że Gmach Główny został od reszty miasta odgrodzony murem. Niby starannie zaprojektowany, niby każdy może wejść, ale to niemiły gest, a mur zasłania widok na gmach z pewnej odległości. Nie rozumiem też czemu Riwiera, Wydział Inżynierii Lądowej i inne budynki przy Polu Mokotowskim są obwieszone i obstawione reklamami. Pieniądze na pewno z tego są, ale czego oczekiwać po prywatnych firmach skoro publiczna uczelnia, w której strukturach jest Wydział Architektury robi takie rzeczy.

 

Prestiżowe nagrody, udział w ciekawych projektach, wysokie stanowisko – jaką drogą powinni podążać absolwenci Wydziału Architektury, by osiągać takie sukcesy jak Pan?

Trzeba się cały czas rozwijać. Wydział Architektury daje dobrą bazę, to dość wszechstronne studia, ale – jak pisał Thomas Bernhard w „Wymazywaniu” – większość ludzkości uważa, że dyplom na ścianie to zwieńczenie edukacji, koniec wysiłku. Tymczasem to dopiero początek. Trzeba cały czas czytać, rozwijać się, przyznawać do własnej niewiedzy. Dla architektów szalenie ważne jest podróżowanie. Oglądanie światowej architektury w czasopismach czy w internecie to namiastka. Architektury trzeba dotknąć, poczuć, trzeba jej poużywać, pobyć w niej, żeby zrozumieć czy działa. Podróżowanie po Europie nigdy nie było dla nas tak łatwe - trzeba z tego korzystać i zwiedzać. Jak w każdym zawodzie, trzeba też mieć odwagę - startować w konkursach, brać udział w dyskusjach, zabierać głos. Czuję się trochę skrępowany udzielaniem dobrych rad, bo czuję, że jeszcze dużo przede mną. Porozmawiamy za 40 lat.